Na zdjęciu: Edward Misztal i asekurujący go Marian Glinka (1943 – 2008), barwnie opowiadający o swoich sukcesach. Fot. z 1978 r., wykonał Jan Rozmarynowski
JWIP.PL. Edward Misztal - z warszawskiej dzielnicy znanej z tzw. trójkąta bermudzkiego, w latach 60., skupiającego różnych rozrabiaków - w młodości uprawiał systematycznie kulturystykę. W latach 80. i 90 -tych dodatkowo biegał w maratonach. Był bardzo silny i sprawny fizycznie. Specjalizował się w ćwiczeniach z odważnikami (17,5 kg; 25 kg i 32 kg). Oczywiście ćwiczył również ze sztangą. W dziale „Sylwetki” proszę przeczytać artykuł Jana Włodarka pt. „Wychowawcy z Błyskawicy”.
W następnych latach odbywał zasadniczą służbę wojskową w komandosach, a póżniej w milicji. Na naszej stronie jest o tym artykuł (dwie części): „Superglina z ulicy Małej”, autor Henryk Jasiak. Zobacz w dziale „Sylwetki”.
J.W. kwiecień 2012
Rozmowa z marca 1998 r.
Z pułkownikiem Edwardem Misztalem, byłym szefem jednostki antyterrorystycznej w Komendzie Stołecznej Policji, dziś właścicielem jednej z największych w Polsce firm ochroniarskich rozmawia Dariusz Wilczek.
- Kto jest najlepszym polskim anty- terrorystą?
- Treaz? Nie wiem. Kiedyś, powiem być może nieskromnie, było nas kilku.
-Pan czy Dziewulski
-Niech mnie pan o to nie pyta, bo i tak nie odpowiem.
- Rywalizowaliście z sobą?
- Niektórzy tak to chcieli widzieć, ale nie mieli racji. Rywalizacja oznaczałaby jakąś bezsensowną walkę. A tego nie było. Można najwyżej mówić o współzawodnictwie jednostek, ale tak się dzieje wszędzie tam gdie w grę wchodzą duze umiejętności i ambicje bycia lepszym. Jurek Dziewulski to artysta w swoim rodzaju. W naszym środowisku ma pseudonim „Gwiazdor”. Ale to dobrze o nim świadczy. Oprócz talentu policyjnego ma jeszcze talent polityczny. On zresztą zawsze się wyróżniał sekwencją i dużą wiedzą na róźne, nawet nie związane z pracą policji tematy.
Na zdjęciu Edward Misztal, fot. z czasopisma „Gentleman”, 1998 r.
- A pan czym się wyróżniał?
- Ja w ogóle nie chciałem i nie mogłem się wyróżniać. Miałem siedzieć cicho. Nie pokazywać się, tylko działać. Najlepiej, żeby nikt mnie nie znał. I to się udawało. O jakimś takim jak Misztal wiedziało tylko kilku przełożonych, najbliżsi koledzy i podwładni w jednostce.
- W jakiej jednostce?
- W Wydziale Zabezpieczenia. Podlegaliśmy bezpośrednio ministrowi spraw wewnętrznych, chociaż byliśmy w strukturze Komendy Stołecznej.
- Ale co właściwie zabezpieczaliście?
- Porządek, bezpieczeństwo, mówiąc ogólnie.
- A dokładniej?
-Wszystko, co groziło zachwianiem porządku.
- Ale pan kręci.
- Mówiąc prawdę. Zwalczaliśmy różne przejawy terroryzmu, nie wyłączając terroryzmu politycznego, do czego się otwarcie przyznaję. Na przykład odblokowania Wyższej Szkoły Pożarnictwa. To my. Moi chłopcy lądowali na dachu. Wielu innych rzeczy też robiliśmy. Ale przede wszystkim bomby, zamachy, przestępczość, którą się dziś nazywa zorganizowaną.
-I kto to robił?
- Jak to kto. Ja i moi ludzie. Specjalnie wybrani spośród zgłaszających się do pracy, jeśli tak można powiedzieć – na etacie komandosa.
- Wybierał pan najinteligentniejszych, najlepiej wykształconych i najprzystojniejszych?
- Najpierw zaglądali do teczki personalnej kandydata. Wybierałem takich, którzy mieli na sumieniu pobicie przełożonego, skopanie kogoś na zabawie, ucieczkę z wojska.
- To kryminalistów pan wybierał?
- Łagodni mnie nie interesowali. Kiedyś do jednaj z akcji potrzebowałem kobiety. Mężczyźnie trudno byłoby wykonać to zadanie. Chodziłem korytarzami „Stołecznej”, zaczepiałem koleżanki i pytałem: może ty byś chciała, może ty? Żadna nie chciała. Dlatego wymyśliłem, że musi powstać wydział wydzielony, ale podlegający mnie oddział złożony z kobiet.
Komputer wybrał kilkadziesiąt nazwisk. Pierwsza na liście była dziewczyna o imieniu Hanka. Później została moją żoną. Ja w ogóle szukałem ryzykantów, balansujących na granicy prawa. Czasem przychodzących – to prawda- na drugą stronę. Ale mi pan wierzy, na całym świecie tego rodzaj służby wybierają właśnie niesubordynowanych chłopaków, niesforne dziewczyny, a z zasady odrzucają układnych i grzecznych. Jak ja bym był grzeczny – proszę pana – to by mnie moi podwładni zjedli pierwszego dnia. Zresztą nie miałbym u nich posłuchania.
- A tak nie miał pan u swoich dowódców. Jeden z pana kolegów opowiadał mi, że w 1986 roku wyleciał pan z milicji, bo obraził jakiegoś generała.
- Nie wyleciałem, tylko mnie zawiesili. Uważałem za niepoważne obrażanie się na ostre słowa. Oczywiście, jeśli są prawdziwe. Nasi przełożeni zwracali wtedy szczególną uwagę na rozwój światopoglądu materialistycznego, zapominając, że przede wszystkim trzeba walczyć z przestępcą. Więc jeśli się zwracało na to uwagę, w dodatku nie przebierając w słowach, to łatwo można się było przejechać. No i ja się przejechałem. Wypadłem z obiegu. Zgłosiłem się, jako ochotnik, na komendanta posterunku na Dworcu Centralnym. To chyba jedyny przypadek w historii policji, żeby oficer w stopniu podpułkownika kierował tak małym posterunkiem zatrudniającym kilku funkcjonariuszy. W tym czasie udało się nam zredukować przestępczość na dworcu prawie do zera. Lumpy chodziły jak w zegarku albo w ogóle wolały omijać dworzec.
- Potem pan wrócił do pracy w Komendzie Stołecznej?
- To był przypadek. Siedziałem kiedyś w łaźni fińskiej. Patrzę, a obok mnie odpoczywa, zresztą na golasa jak ja, generał, no, mniejsza z tym który. W każdym razie pyta mnie, co ja robię. Więc mówię: :Nic szczególnego”. On : „No to przychodź do nas do roboty. Pokierujesz jednostką antyterrorystyczną”. No i tak od słowa do słowa stałem się głownym antyterrorystą. Jednak, żeby dobrze szkolić, trzeba samemu umieć. Podam panu taką liczbę. W roku 1969, jak przychodziłem do milicji, miałem za sobą 20 skoków ze spadochronem. Jak odchodziłem w 1992 roku, miałem ich 1300. Skakałem wszędzie: na polu, na polanie w lesie. Chodziliśmy kanalami, drogą, którą pokonywali powstańcy, pływaliśmy łodzią desantową z Tarnobrzega do Warszawy. Cztery dni, 14 godzin dziennie, wiosłowania. Trzeba było pokazać chłopakom, że człowiek jest taki jak oni. Trzeba było usiąść na dachu hotelu Forum i dyndać nogami w powietrzu, a potem w dół na linie. Robiliśmy różne ćwiczenia. Czasem niewyobrażalnie trudne.
- Miał pan dodatek do pensji za „szczególnie szkodliwą dla zdrowia pracą”?
-Żartuje pan?
- Nie chodziło o pieniądze?
- Nie , no jasne, że byłoby dobrze zarabiać dwa, trzy razy więcej. Ale w nas było coś więcej niż pieniądze. W nas była przygoda. Coś takiego nam grało w środku. Trudno to było wytłumaczyć. To „coś” kazało działać, a nie siedzieć w komendzie za biurkiem i pisać protokoły przesłuchań, z których nigdy nic nie wynikało. Mnie było szkoda czasu na głupoty. Jeśli pan coś przeżył, był wielokrotnie w sytuacji zagrożenia życia, to stało staje się pan silny. I tę siłę wykorzystuje nie tylko w robocie, ale i w życiu. Bo przecież życie jest też rodzajem walki. Można powiedzieć, że na pewno śmiertelnej, bo każdy kiedyś umrze. Chodzi tylko o yto, żeby życie przeżyć z fantazją. Przynajmniej ja tak robię.
- Odszedłem w 1992 roku. Nie mam zwyczaju pchać się tam, gdzie mnie już nie potrzebują. Prowadzę firmę ochroniarską. Zatrudniam 120 pracowników. Mniej więcej tylu, ilu było w moim oddziale.
- I szkolenie wygląda tak samo?-nie mamy takich samych możliwości. Ale determinacji, poświęcenia wymagam tak samo jak od swoich dawnych chłopców.
- A od siebie?
- Ma się rozumieć. Od siebie zawsze zaczynam.
- Tak jak w jednostce antyterrorystycznej?
- To już nie to samo. Pamiętam na przykład taką scenkę, nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Jest koniec lat 70., 7 października. Dzień Milicjanta.. Do komisariatu, w którym stacjonowaliśmy. Przyszła wycieczka ze szkoły podstawowej. Bardzo grzeczne dzieci, z kwiatami, nauczycielką. Dziecko miało dać te kwiaty pierwszemu milicjantowi, na jakiego się natknie w budynku. No i akurat szedł mój człowiek, ale nie na nogach tylko na rękach. Zasuwał na rękach korytarzem, czym przeraził dzieci. W dodatku ten chłopiec z kwiatami nie bardzo wiedział, jak w tej sytuacji wręczyć wiązankę, bo mój komandos ręce miał raczej zajęte. Zdziwiona nauczycielka szybko wyprowadziła wycieczkę. Pewnie potem opowiadała, że w milicji pracują wariaci. I chyba miała trochę racji. („Gentleman” 1998 r.).
Rej.542./Wywiady – 20/ 2012.04.24/ JWIP.PL
Aktualizacja:2012.04.30, godz. 08:29
|